Wielka Rogata Szczerbina
Szorstka, sizalowa zjazdówka nie sięgała dna wąwozu i Baca zamiast dowiązać inną linę, podciągnął jeden koniec w górę, a drugi spuścił tak, że na ostatnich kilku metrach zwisała tylko jedna żyła. Marek, jedziesz pierwszy! - powiedział. - Śmiało, asekurację masz pewną.
Przełożyłem linę przez lewe udo i prawe ramię, jak mnie przed dwoma tygodniami nauczył Jumbo, odchyliłem się do tyłu i ruszyłem. Początek był wspaniały. Z lekko rozchylonymi nogami wykonywałem niewielkie skoki dotykając skały czubkami trampek, o pół metra niżej po każdym skoku. Niezwykła pozycja między niebem, skałą a dnem wąwozu przyprawiała mnie o dreszcz emocji. Prawa ręka na wysokości głowy ślizgała się po linie, podczas gdy lewa poniżej uda kontrolowała prędkość zjazdu. Niemal pieściłem linę palcami, jakby była różańcem w swoistej modlitwie na chwałę piękna i zręczności. Kiedy przeskoczyłem przez krawędź przewieszki, radość jeszcze wzrosła. Już nie dotykam skały. Wiszę w powietrzu. Rozkręcające się liny obracają mnie tyłem do ściany, pod stopami widzę strumyk, po drugiej stronie wąwozu gładką turnię, po której wspina się ktoś inny. Nagle mój zachwyt zgasł. Skończyła się podwójna zjazdówka, a jej zbyt cienka pojedyncza żyła poczęła trzeć i przypalać mi udo poprzez spodnie. Coraz większy ból, ból nie do zniesienia szarpał nogę. Szczęki miałem kurczowo ściśnięte; przed oczami robiło się czarno. Ktoś bardziej doświadczony narobiłby wrzasku, żeby Baca usłyszał i przytrzymał na linie asekuracyjnej.
|